Forum Forum klanu Twierdza Utraconej Nadzieji Strona Główna Forum klanu Twierdza Utraconej Nadzieji
Nigdy nie trać nadzieji, wiara jest siłą.. siłą którą posiadasz.
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Kartki z pamiętnika

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum klanu Twierdza Utraconej Nadzieji Strona Główna -> Biblioteki
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Esgaliavsiel




Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:40, 06 Kwi 2006    Temat postu: Kartki z pamiętnika

Za Cichą ale wyjątkowo silną namową pewnego wojownika o zielonych oczach porozrzucam w bilbliotece kilka kart zapisanych moją ręką.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Esgaliavsiel




Dołączył: 27 Sty 2006
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 17:40, 06 Kwi 2006    Temat postu:

Za oknami gospody ciemna noc, nawet niebo skryło gwiazdy i księżyc za czarnymi niczym śmierć chmurami burzowymi, cały świat pogrążył się w ciemności i ciszy. Słychać tylko parskanie konia przed gospodą i szczęk wędzidła. W gospodzie trzaskają przygasające już głownie w kominku. Jest cicho i sennie. Na piętrze w swoich pokojach śpią goście i właścicielka gospody, nieświadoma niczego Melisa_Sunflower wraz ze swoim ukochanym. Drzwi jednego z oddalonych pokoi otworzyły się cicho i wyszła z nich Esgaliavsiel. Przeszła cicho przez ciemny korytarz o drewnianej podlodze i bezszelestnie zeszła ze schodów niczym utalentowany złodziej. Wygląda inaczej niż zwykle, ubrana w czarną skórzaną, ćwiekowaną zbroję zrobioną specjalnie dla niej przez najwaleczniejsze kobiety świata Amazonki, czarne skórzane spodnie i wysokie buty. Na głowie ma hełm zdobiony jak u ludów północy rogami i wilczą grzywą, która w połączeniu z jej bujnymi włosami stanowi niezapomniany widok. Do pleców ma przymocowany półtoraroczny miecz o szerokim ostrzu zdobionym runami modlitewnymi. Jej zazwyczaj wesołe oczy są smutne i poważne. Zdaje sobie sprawę z tego, że już nigdy może nie ujrzeć tego miejsca i drogich sobie osób. Na stole w pobliżu kominka kładzie prezenty dla przyjaciół: długi sztylet z obsydianu kunsztownej roboty w pochwie wysadzanej szafirami dla Ravnosa, magiczną szatę cienia uplecianą przez magów klanu Ellas z obsydianową zapinką dla Pawa i jedwabny, karminowy szal dla Melissy. Obok prezentów zostawia też zwój białego jak śnieg pergaminu przewiązany błękitną wstążką przeplataną złotem. To list w którym wyjaśnia powód odejścia bez pożegnania, w nocy. Po raz ostatni obrzuciła wzrokiem uśpioną gospodę i wyszła na dwór zamykając za sobą cicho drzwi. Pogładziła po łbie smoczego pegaza, prezent od kochanego brata. Wskoczyła lekko na jego grzbiet, zwierze wzbiło się w powietrze i pomknęło bezszelestnie na północ, tam gdzie oczekiwał jej przybycia Jack- drugi wojownik Krwi Zagłady
Rankiem pierwszy na dole pojawił się zaspany i rozczochrany Ravnos. Jego wzrok padł na stół przed kominkiem. Lekko zdziwiony obudził pozostałych. Gdy zgromadzili się już na dole rozwinął pergamin i zaczął czytać na głos list pozostawiony przez Esgaliavsiel.
" Kochani stało się! Jack przysłał po mnie, czeka nas ostateczne starcie z demonem zagłady i zniszczenia Ragnarekiem i jego plugawymi sługami. Tylko my możemy go powstrzymać przed zniszczeniem świata który znamy. Zgodnie ze starożytną przepowiednią
~"Zrodzeni z Krwi Zagłady i miłości dwojga jakże różnych istot mogą, stojąc ramię przy ramieniu, pokonać bestię. Jednak aby tego dokonać jedno musi oddać życie na Ołtarzu Światła" ~ Zarówno mój brat jak i ja nosimy piętno "krwi zagłady" to dla tego on z własnej woli został runicznym wojownikiem i po chwalebnej śmierci został ponownie wezwany do walki ze złem. Rav gdybym nie wróciła..., gdybym to ja zginęła ... ( ślady łez na pergaminie)
Módlcie się za nami do swoich bogów i czekajcie naszego powrotu trzeciego dnia nowego roku...
W chwili gdy zebrani w wielkiej, przytulnej sali czytali list ,na dalekiej północy dwójka rodzeństwa wraz z armią ludu północy mężnego i rosłego ruszała pośród zamieci śnieżnej do ostatecznej rozgrywki z Panem Zniszczenia...

Lodowaty wiatr północny szarpał we wszystkie strony chorągwie klanów i rodów sprzymierzonych wojsk Światła. Jack, wysoki smukły półelf o włosach kruczoczarnych i oczach koloru zimnej stali stał w zbroi płytowej, noszącej ślady licznych walk i futrzanej pelerynie na wzgórzu i przyglądał się gromadzącym się w dolinie wojskom Ciemności. Oczekiwał przybycia swojej siostry Esgaliavsiel wsparty na rękojeści potężnego miecza wykutego przez najznakomitszych krasnoludzkich kowali, ostrze miecza pokryte runicznymi znakami lśniło pulsującym, zielonkawym blaskiem . Rękojeść kunsztownie zdobiona szmaragdami i złotem dopełniała niesamowitego wrażenia iż miecz ten jest nie tyle martwym kawałkiem żelaza ile żyjącą istotą niewiadomego pochodzenia. Jack otulił się szczelniej peleryną podszyta futrem gronostai i zwrócił wzrok na obozowisko. Jego bracia krwi już przybyli prowadząc ze sobą armie złożone z najemników, highlanderów, persów, wojowników państwa kwitnącej wiśni i elfich łuczników. On zgromadził pod swoim dowództwem dzieci północy dzielnych wikingów, niestrudzonych żeglarzy i odkrywców zaprawionych w bojach wyznawców Odyna. Wszyscy siedzieli teraz przy wspólnych ogniskach spożywając pieczone mięsiwo popijając je oszczędnie piwem. Jedynie elfowie, dzieci lasu gardzili pieczystym zadowalając się swoimi specjałami na które inni patrzyli z lekkim uśmieszkiem politowania.
Nocne niebo rozpaliła zorza polarna tysiącami barw. Wyglądała niczym dziewczyna powiewająca jedwabnym, wielobarwnym szalem. Jack wrócił wspomnieniami do lat dzieciństwa i młodości przypomniał sobie jak wszyscy razem biegali po lasach i łąkach w pobliżu leśnej osady wyrzutków w której dorastali. Uśmiechnął się na wspomnienie siostry usiłującej ujeździć odyńca, lądowała w błotnistej kałuży za każdym razem a jednak z uporem podnosiła się i łapała zwierzę. Tęsknił za nią. Za jej śmiechem i ciętym językiem często nazywał ją w żartach "żmijką" potrafiła nieźle ukąsić ... zaśmiał się cicho sam do siebie tak mała Esgaliavsiel... nagle jego rozmyślania przerwał miękki cichy głos - Jack to tak się wita siostrę? - odwrócił się przed nim stała Es nie ta mała dziewczynka która zapamiętał ale młoda, stosunkowo ładna kobieta.
- Es!- jego głos drżał ze wzruszenia - jesteś!- rzuciła mu się na szyje i mocno uściskała.
-Nie mogłam ciebie zostawić braciszku - roześmiała się dźwięcznie. Jej wzrok przesunął się z brata na dolinę zalaną czerwonym blaskiem ognisk wroga. -
To z nimi mamy walczyć? - spytała cicho. Jack objął ją silnym ramieniem - Tak z nimi, cieszę się ze jesteś przy mnie. Chodźmy ktoś na ciebie czeka w obozie - uśmiechną się i pociągną ja za sobą do obozowiska. W największym namiocie siedzieli przy ognisku rozmawiając i dowcipkując: Dark, Mrok, Beerban, Gryfion na widok wchodzącej Es poderwali się ze skór na których siedzieli i rzucili się witać siostrę.
-Widzę ,że zgromadziłeś nas wszystkich, rodzina znowu w komplecie.- po długim i głośnym powitaniu zasiedli przy ognisku i opowiadali sobie o swoich losach. Es przyglądała się braciom i słuchała ich opowiadań była szczęśliwa mimo świadomości ,że rano wszyscy mogą zginąć w walce.
Rankiem, gdy tylko pierwsze promienie słońca zabarwiły lodowe fiordy złotem i roziskrzyły śnieg milionami diamentowych iskierek, stanęły na rozległej równinie dwie potężne armie. Niebo zasnuły ciężkie ołowiane chmury, zwiastunki burzy śnieżnej, zerwał się gwałtowny i porywisty wiatr. Łopot sztandarów głuszyło wycie wichru niosącego tumany śniegu. Esgaliaviel powiodła wzrokiem po szeregach wroga
- Ragnarek -wyszeptała Esgaliavsiel- jest obrzydliwy!
-Tak masz rację - zaśmiał się cicho Jack
-Ale my go pokonamy. Es może trochę magii?- spytał. Spojrzała na niego zdziwiona - magii? Co masz na myśli? - modlitwę.
Spojrzała na sprzymierzone siły Światła wszyscy ci ludzie o twarzach skupionych , modlili się do swoich bogów. O powodzenie w walce, o zwycięstwo o bezbolesną śmierć. Słyszała ich myśli i słowa. Przymknęła oczy i wypowiedzią szeptem kilka słów. Zaklęcia te miały wspomóc dobro w walce o losy świata.
Nagle nie wiadomo skąd na wolnej przestrzeni między dwoma armiami pojawił się stary człowiek. Szedł po woli, opierając się na sękatym kiju, odziany w nędzne łachmany zmagając się z porywistym wiatrem. Jeden z silniejszych podmuchów przewrócił go jednak na ziemie.
W pewnej chwili z zastępów wroga oderwał się jeden z dowódców, jego wygląd i odór jaki roztaczał świadczyły o tym, że to jeden z nieumarłych, plugawa istota zatruwająca wszystko czego dotknie swoim trupim jadem dobywając topora zamierzył się na starca. Nie myśląc nad tym co robi Es rzuciła się w ich stronę i zasłoniła mężczyznę swoim ciałem.
- Co robisz - darł się Jack - wracaj natychmiast! Topór świsnął w powietrzu i uderzył w plecy Es nie czyniąc jej jednak krzywdy. Runiczny miecz który miała na plecach ocalił jej życie. Szybkim ruchem wydobyła sztylet z cholewki buta i pchnęła wroga w pierś ciągnąc ostrze ku górze aż do szyi.
- Giń plugawcze! -Ciało wroga osunęło się wolno na ziemię i rozpadło na proch. -Chodź starcze w obozie będziesz bezpieczny, ogrzejesz się i posilisz- pomogła wstać mężczyźnie.
Nad armią cienia pojawiły się dwa olbrzymie kruki a ich głos brzmiał niczym grzmot, łopot skrzydeł wzbijał w powietrze tumany śniegu. Wikingowie pod wodzą Jacka zaczęli krzyczeć -Odyn! Odyn! - pochylali nisko głowy przed starcem. Wiatr ucichł nagle, kruki usiadły na ziemi przy swoim panu. -Niech łaska bogów będzie z wami moją już macie - po tych słowach chmury rozstąpiły się a słońce zalało ziemię swoim blaskiem. Stał przed nimi rosły, brodaty mężczyzna w sile wieku z długa jasną brodą zaplecioną w dwa warkocze dzierżył w dłoni potężny młot bojowy od którego bił błękitny opalizujący blask. Odyn położył dłoń na sercu i skłonił się, kruki poderwały się do lotu a on zniknął tak nagle jak się pojawił.
-Co to ma znaczyć? - spytała zdumiona Es. W odpowiedzi Jack dał znak do ataku. Ruszyli wszyscy biegiem i starły się ze sobą dwie armie. Walczyła noc z dniem i światło z ciemnością. Spod stóp walczących wzbijały się w powietrze chmury śniegu. Słychać było szybkie oddechy, szczęk stali, krzyki i jęki rannych i konających. Suchy trzask łamanych kości, pękających tarcz i zbroi. Trupi odór rozkładających się ciał sług ciemności unosił się w powietrzu. Biel śniegu pokryła się czerwienią krwi ludzkiej i elfiej, zieloną zgnilizną nieumarłych i czarna posoką orków, troli i goblinów. Żywi stąpali po szczątkach poległych, ślizgali się na wnętrznościach, potykali o odrąbane i odcięte kończyny walcząc zawzięcie o wolność i życie. Esgaliavsiel ramię w ramię z Jackiem przebijała się do samego Ragnareka. Jeden z jej płytowych naramienników był już tylko smętnym wspomnieniem, ranę na lewym przedramieniu obwiązała kawałkiem sztandaru żeby zatamować krwawienie. Nie mogła pozwolić sobie a słabość. W tłumie walczących zauważyła Ragnareka. - Jack na prawo!- krzyknęła przekrzykując bitewny zgiełk i głową wskazała bratu wroga. Jack parł do przodu z niesamowita siłą i zaciętością malującą się na twarzy. Dotarli równocześnie do pana zniszczenia -Niech wypełni się przepowiednia!- krzyknął Jack i natarł na wroga. Ten zręcznie odparował cios potężny topór świsnął w powietrzu rozbijając zbroje Jacka jakby ta była zrobiona z kory. Jack przyklęknął na kolanie pod wpływem siły uderzenia nie został jednak ranny. -Nie! - Es pchnęła miecz tak mocno że zagłębił się aż po rękojeść w trzewiach potwora, obróciła go i wyciągnęła tnąc w górę w kierunku serca w tej samej chwili Jack jednym cięciem odciął prawą rękę Ragnareka. - Głupcy - zawył - tak mnie nie pokonacie! A teraz gińcie! - wycharczał i lewą ręką zamachnął się na Es swoim toporem. Ta jednak uchyliła się zręcznie przed ciosem, który zamiast pozbawić ją głowy odrąbał jeden z rogów na hełmie i musnął czoło. Z niewielkiej rany pociekła krew zalewając jej oczy tak, że na chwilę nic nie widziała. Otarła ją szybko ręką ale było już za późno. Jack leżał na ziemi z toporem wbitym w pierś, resztką sił pchnął demona w serce. - Es teraz - wyszeptał resztką sił. Wzięła potężny zamach i odcięła Ragnarokowi głowę, która potoczyła się pod stopy wojowników ciemności.
-Tak wypełniła się przepowiednia jedno złoży ofiarę z życia na Ołtarzu Światła - wyszeptał Jack. Jego twarz była oświetlona promieniami słońca - nie płacz to moje przeznaczenie - uśmiechnął się blado do siostry klęczącej przy nim na zakrwawionym śniegu. -Pamiętaj co sobie obiecaliśmy. Zrób to proszę - pogładził ją po policzku zostawiając krwawy ślad na skórze i zamknął oczy zapadając w sen wieczny, odszedł do swoich przodków. Nareszcie wolny.
Na widok ściętej głowy dowódcy toczącej się po polu bitwy wrogowie zaczęli uciekać z wyciem. Jednak to nie koniec elfi łucznicy ścigali ich celnymi strzałami, nieumarli rozsypywali się w proch, magia która powołała ich do życia przestała istnieć.
Niedobitki wrogiej armii pierzchały w panice porzucając broń, sztandary, rannych i godność wojownika.
Jak okiem sięgnąć leżały zwłoki poległych, okaleczone ciała tężały na mrozie. Powykrzywiane bólem twarze patrzyły martwymi oczami, kończyny bez korpusów, korpusy bez głów, wnętrzności, krew i śmierć. Taki widok ukazał się zapłakanym oczom Esgaliavsiel gdy wstała z kolan i rozejrzała się po miejscu bitwy. Nad trupami poległych zaczynały unosić się wygłodniałe ptaki. -Zbierzcie ciała poległych wrogów na jeden stos na drugim ułóżcie naszych towarzyszy broni - zwróciła się do pozostałych przy życiu. -Nie możemy pozwolić aby drapieżniki rozwlokły truchło po okolicy trzeba to spalić. -A co z ciałem Jacka?- Beerban przytulił siostrę
-jego tez spalisz tutaj? - nie!- on jedzie ze mną obiecałam mu cos dawno temu muszę dotrzymać obietnicy. Uścisnęła Beera i podniosła z ziemi miecz, wytarła go z krwi o sztandar Ragnareka i schowała do pochwy.
- jego ciało spale osobiście na oddzielnym stosie- wskazała na szczątki demona. Z ciężkim sercem wyszarpnęła z piersi Jacka ciężki topór obosieczny, broń tego który zabrał jej całą rodzinę, uniosła go do góry w kierunku słońca. - dokonało się! Słyszysz! Dokonało się!- patrzyła martwym wzrokiem w słoneczną tarczę jasną i złocistą, rozświetlającą swoim ciepłym blaskiem niebo i ziemię. - Es już czas chodźmy - Gryfion ujął jej dłoń i poszli do obozu. Szła wolno za noszami na których spoczywało ciało Jacka, niosąc na ramieniu topór Ragnareka, łzy płynęły jej z oczu zmywając krew z policzków. Po raz ostatni obejrzała się na miejsce gdzie poległ a razem z nim tylu znakomitych wojowników. Ujrzała dwa płonące stosy na których ułożono ciała poległych, ich broń, sztandary. Widziała jak z dymem ulatują w górę ich dusze. Przed wejściem do obozu leżało ciało Demona z głową ułożona na piersi. - co mamy z tym zrobić? - ja się tym zajmę - odpowiedzią głuchym głosem - a wy zróbcie stos z dębowego drewna, zetnijcie drzewo ale tylko to które wskaże Wam kruk Odyna. Pospieszcie się musimy go spalić przed zachodem słońca. Weźcie kilku ludzi do pomocy najlepiej wikingów oni znają okolicę. Idźcie już szkoda czasu. Beer a ty zajmij się ciałem Jacka umyj je i przygotuj jego zbroję, tą po ojcu, wyczyść miecz i roztop w kociołku sadło bobrowe. - Zdjęła uszkodzony hełm i dotknęła rany na czole, krew zlepiła jej włosy ale na szczęście przestała już lecieć mogła zatem zająć się Ragnarekiem. Nucąc zaklęcia , spaliła w glinianej miseczce zioła i kosmyk włosów demona. Popiół włożyła z lekkim obrzydzeniem w usta potwora i zaszyła je srebrną nicią utkaną z blasku księżyca przez czarownicę podczas sabatu w dniu przesilenia letniego. Związała pajęczą nicią babiego lata dłonie i stopy zmarłego i ułożyła na nich odciętą głowę. Całe ciało owinęła w płótno bielone podczas pełni księżyca na łąkach porośniętych piołunem i szalejem. W między czasie jej bracia przygotowali dębowy stos na którym ułożyli ciało Ragnareka skierowane stopami na wschód. Esgaliavsiel podpaliła stos ciągle nucąc zaklęcia których nauczył ją Jack dawno temu. Wszyscy stali i patrzyli jak powoli znika ciało demona trawione powoli przez święty płomień. - tu masz urnę w która zbierzesz popioły - powiedziała wręczając Gryfionowi obsydianowi urnę - ja musze zająć się Jackiem. Gryfion położył dłoń na jej ramieniu i lekko je uścisną. Uśmiechnęła się do niego i poszła do namiotu w którym czeka na nią Beerban wraz z umytym już ciałem Jacka. Do kociołka z roztopionym bobrowym sadłem wrzuciła miętę, żywicę sosnową i geranium, wymieszała dokładnie zawartość po trzy razy w lewo i w prawo kościaną łopatką. Zanurzyła dłonie w kociołku i zaczęła nacierać ciało poległego brata szepcząc modlitwy i zaklęcia. Beerban polerował zbroje i obserwował ukradkiem poczynania siostry. Zastanawiał się gdzie i kiedy nauczyła się magii. Zawsze przerażali go magowie i czarownicy. - skończyłam ubierz go proszę i owiń w skóry, nie zapomnij o broni. Ja musze jeszcze zrobić nosze na których przewiozę jego ciało.
- Es uspokój się i odpocznij zdążysz pochować Jacka! Jesteś ranna i wykończona musisz odpocząć i pozwolić opatrzyć swoje rany! Skinęła posłusznie głową - dobrze już dobrze zatem opatrz moje rany a ja odpocznę w tym czasie pojadę. - Pshaw! Nigdzie nie pojedziesz źle ci z nami? - Nie Beer nie źle, ale obiecałam komuś szybki powrót.
- zarumieniła się lekko i spuściła oczy. Spojrzał na nią ze zdumieniem. Czyżby jego mała -siostrzyczka była zakochana? nie to niemożliwe roześmiał się w myślach. - siadaj zajmiemy się twoimi ranami - podał Es róg wypełniony miodem pitnym z dodatkiem ziół. Podziękowała mu wzrokiem i z wyraźnym zadowoleniem zaczęła pić. On w tym czasie umył i odkaził ranę na przedramieniu. Nie wyglądało to najlepiej najwyraźniej ostrze, którym została zadana było zatrute nie pozostało mu nic innego jak wypalić ranę. Na razie przewiązał ja czystym kawałkiem płótna i zajął się rozciętym czołem siostry. Zmył zaschniętą krew z włosów i czoła, rana była lekka i powierzchowna nie stanowiła zagrożenia dla życia.
- Będziesz maiła bliznę na granicy włosów ale pod grzywka nie będzie jej widać - zwrócił się do siostry - jednak t rana na twoim przedramieniu... ona jest gorsza. Es ja muszę ją wypalić, ostrze było najprawdopodobniej zatrute, nie ma innej rady żeby powstrzymać rozprzestrzenianie się trucizny. - Skinęła głową - dobrze wiesz co robić ja wytrzymam. Beerban włożył ostrze sztyletu w ogień żeby rozgrzała osę do czerwoności. Do namiotu zaczęli się schodzić pozostali bracia między innymi Gryfion z urną wypełnioną prochami Ragnareka. Podał ją Es z niemym pytaniem w czarnych jak węgiel oczach. Uśmiechnęła się i podniosła ociężale ze skóry na której odpoczywała, kręciło jej się w głowie , najwyraźniej trucizna zaczynała działać. Odstawiła urnę obok topora demona. Zachwiała się, straciła równowagę i upadła na podłogę namiotu. Nie widziała już nic i nic też nie czuła. Ogarnęła ją ciemność i cisza w tej chwili było jej wszystko jedno nie czuła już nic ani zmęczenia ani bólu nic. Dopiero uczucie ognia palącego jej wnętrzności przywróciło ja do świadomości. Otworzyła ciężkie jak ołów powieki i spojrzała mętnym wzrokiem na pochylającego się nad nią Gryfiona. - Es obudź się! Słyszysz obudź się! Beer coś ty jej dał do picia! - Spokojnie to tylko zioła Jack mi je dał dla niej on to wszystko przewidział nic jej już nie grozi! Nie trzęś nią tylko przytrzymaj muszę wypalić ranę. - z tymi słowami przytkną rozpalony do czerwoności sztylet do rany na przedramieniu Es i mocno przycisnął. Namiot wypełnił smród palonego ciała, ziół i cichy jęk bólu. Znowu straciła przytomność.
Ocknęła się rankiem na posłaniu ze skór okryta szczelnie pledem i skórami. Słyszała równe oddechy śpiących braci, poruszyła się. - Nie wstawaj - szepnął cicho Mrok - jeszcze jesteś słaba, o nic nie musisz się martwić. Przygotowaliśmy sanie na których zabierzesz ciało Jacka jego smoczy pegaz je pociągnie szybko dotrzecie na miejsce. Es spojrzała na swoje przedramię rana była wypalona, nasmarowana maścią z ziół przyspieszających gojenie. Usiadła na posłaniu i przeciągnęła się, bolała ją każda część ciała. - Jaki dziś mamy dzień? - spytała - trzeci dzień nowego roku , właśnie świta... Zerwała się na równe nogi - Mrok nie mam czasu! Dzisiaj musze pogrzebać Jacka! A przede mną szmat drogi do przebycia! - spokojnie wszystko jest gotowe. Do sań włożyliśmy też topór Ragnareka i urnę z jego prochami, broń Jacka oraz twoją. W każdej chwili możesz ruszać. - Dziękuję - ucałowała brata i wyszła cicho przed namiot. Smocze pegazy były gotowe do drogi, w saniach spoczywało ciało Jacka. Wyglądał jakby spał snem spokojnym i zasłużonym. Dwie łzy stoczyły się jej po policzkach i upadły w śnieg. Pożegnała się z braćmi i wskoczyła na grzbiet pegaza. Pomachała wszystkim ręką i ruszyła ostrym galopem w drogę powrotną. Smoczy pegaz z ciałem jej brata ruszył za nią ciągnąc sanie po zmrożonym śniegu. Jechali bez wytchnienia cały dzień. Pod wieczór dotarli w okolice gospody. Tam na polanie Es przygotowała stos drewna. Ułożyła na nim ciało Jacka i urnę z prochami Ragnareka. Zmówiła ostatnią modlitwę. - Żegnaj mój kochany bracie. Oby miejsce w którym jesteś było szczęśliwe dla ciebie i obyś odnalazł w nim spokój którego tak zawsze pragnąłeś. - podpaliła stos i stanęła plecami do gospody opierając się na toporze Ragnareka. Patrzyła jak płomienie liżą powoli drewno wznosząc swoje ogniste i wiecznie głodne języki ku górze coraz wyżej i wyżej. Jednak zanim płomienie dosięgły ciała Jacka rozległ się grzmot a zaraz po nim w stos pogrzebowy uderzył piorun. W słupie jasnego, białego światła znikną w jednej chwili cały stos wraz z ogniem ciałem i urną z prochami demona. Oślepiona światłem przymknęła oczy zdążyła jednak dostrzec zastępy wojowników ustawione w dwóch rzędach pomiędzy którymi szedł jej brat niosąc w rękach prochy Ragnareka. Był uśmiechnięty i szczęśliwy szedł sprężystym krokiem a jego długie włosy powiewały na wietrze jak skrzydła. Na moment obejrzał się i uśmiechnął do siostry. Usłyszała w głowie jego słowa - dziękuję Ci za wszystko teraz mogę odejść w spokoju tam gdzie czekają na mnie nasi rodzice i szczęście będziemy czekać aż dołączysz do nas gdy nadejdzie Twój czas. A teraz ciesz się życiem za siebie i za mnie. Żyj tak jak zawsze chciałaś i nie zapomnij o mnie-. Uśmiechnięty odszedł świetlista drogą miedzy tymi którzy tak jak i on złożyli swoje życie na Ołtarzu Światła przed wiekami. Blask zniknął jedynie w miejscu gdzie wcześniej stał stos połyskiwało coś w śniegu. Podeszła po woli ciągnąc za sobą po śniegu topór i spojrzała zdziwiona na śnieg. Leżał tam kawałek kryształu górskiego o lekko błękitnej barwie o kształcie łzy oprawiony w oksydowane srebro i zawieszony na misternie splecionym łańcuchu. Podniosła go do góry i zawiesiła sobie na szyi. Wiedziała, ze to ostatni prezent od brata. Ostatni i najcenniejszy nie ze względu na wartość klejnotu ale na pamiątkowy symbol daru. - żegnaj Jack , na zawsze pozostaniesz w moim sercu ukochany bracie. - Ruszyła wolnym krokiem w kierunku Słonecznikowej Gospody. Jak ma powiedzieć Meli o śmierci Jacka? Dobrze, że dziewczyna ma ukochanego. Strata Jacka nie powinna być dla niej już tak bolesna. Odprowadziła pegazy do stajni, rozkulbaczyła i oczyściła stworzenia. Nasypała im szczodrze do żłobów owsa wymieszanego ze śrutą i ziołami zasłużyły na porządny posiłek. Wolnym krokiem ruszyła w kierunku gospody, niosąc na ramieniu obosieczny topór Ragnareka. Zastanawiała się co ma zrobić z ta bronią, jakoś nic nie przychodziło jej do głowy. Jest zmęczona, obolała i jedyne o czym myśli to to żeby jak najszybciej wziąć kąpiel i zaszyć się w swoim pokoju i spać, spać i jeszcze raz spać.
Weszła do rozświetlonej gospody i jej zmęczony wzrok spoczął na przyjaciołach i gościach tak wesołych i rozbawionych. Hrabia Cain kończył właśnie opowiadać kolejny dowcip a Gyuu wylegiwał się z pękaty brzuszkiem na jego kolanach. Ravnos jak zwykle spał na kanapie a Pawcisq leżał przed kominkiem na kafelkach i umierał po raz setny. Melisa siedziała sobie zamyślona na parapecie rozmyślając o rycerskim krzyżaku głaszcząc bezwiednie Lawę śpiąca jej na kolanach. Na kominku wesoło trzaskał ogień, sala wypełniona była cichą kojącą umysł muzyką, która sączyła się nie wiedzieć skąd. Jednak wbrew oczekiwaniom Esgaliavsiel wcale nie poczuła się lepiej a wręcz przeciwnie. Nowa fala smutku i żalu zalała jej serce powodując wybuch spazmatycznego łkania. Z całej siły zamachnęła się i rzuciła potężnym i ciężkim toporzyskiem ponad głowami zebranych w głównej sali. Topór wbił się z impetem w ścianę ponad kominkiem tak głęboko, że w drewnianym balu zniknęło całe ostrze. Drzewce drżało jeszcze przez moment i znieruchomiało. Wymówiła zaklęcie i topór w jednej chwili pokrył się mchem i porostami. Na zdziwione spojrzenie Melissy_Sunflower wzruszyła tylko ramionami. Mocnym i szorstkim głosem oznajmiła zebrany - Od tego topora zginął mój ukochany brat Jack. Ktokolwiek go ruszy zginie z mojej ręki jak parszywy kundel, bez uprzedzenia i bez litości będzie zdychał w mękach długie godziny patrząc jak jego krew wsiąka w ziemię!- jej oblicze było poważne, wzrok posępny a głos niczym odległy grzmot. Odwróciła się na pięcie i poszła na górę do pokoju. Przygotowała sobie gorącą kąpiel z rumiankiem i geranium i weszła do wody. Oparła głowę na brzegu wanny i przymknęła oczy. Tak teraz może w końcu odpocząć...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Bunsh10




Dołączył: 02 Kwi 2007
Posty: 11
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Pon 3:40, 02 Kwi 2007    Temat postu:

I just love anal sex, sorry...
[link widoczny dla zalogowanych]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum Forum klanu Twierdza Utraconej Nadzieji Strona Główna -> Biblioteki Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin